REKLAMA WYBORCZA

Wiadomości

  • 26 grudnia 2021
  • 2 stycznia 2022
  • wyświetleń: 11155

Schizofrenia po misji w Afganistanie. Weteran z Tychów o chorobie

„Wierzę że potrafię latać” - taki tytuł nosi książka napisana przez byłego żołnierza z Tychów - Marka Budzicza, opowiadającą o życiu ze schizofrenią oraz o jego pobycie na misji w Afganistanie. Dziś pan Marek nadal zmaga się z chorobą, ale skończył studia, jest mężem i ojcem. Zależy mu na tym, by osoby z problemami psychicznymi nie były stygmatyzowane i wykluczane ze społeczeństwa. Poznajcie jego historię.

Marek Budzicz
Marek Budzicz · fot. archiwum prywatne


Marek Budzicz to starszy szeregowy w stanie spoczynku, weteran misji w Afganistanie, członek Stowarzyszenia Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju. Urodził się w 1981 roku w Tychach. Po odbyciu zasadniczej służby wojskowej, od 2005 roku pełnił zawodową służbę wojskową w korpusie szeregowych w 18. Batalionie Desantowo-Szturmowym w Bielsku-Białej (obecnie 18 Batalion Powietrznodesantowy). Był uczestnikiem V zmiany misji w Afganistanie. Od 2011 r. choruje na schizofrenię paranoidalną. Cierpi także na PTSD - zespół stresu pourazowego. Jest absolwentem studiów licencjackich Wyższej Szkoły Zarządzania i Nauk Społecznych w Tychach oraz studiów magisterskich Uniwersytetu Ekonomicznego w Katowicach. Obecnie mieszka w Tychach, jest rencistą i pracuje jako agent ubezpieczeniowy. Jest mężem i ojcem małej córeczki.

- W 18. batalionie powietrzno-desantowym skakałem na spadochronie, jestem też instruktorem samoobrony, narciarstwa i wspinaczki. Do tego zrobiłem w 2016 roku kurs nurka. Mam też patent żeglarski i patent sternika motorowodnego. W służbie szkoliłem żołnierzy - mówi Marek Budzicz.

Pan Marek w 2009 roku wyjechał na misję do Afganistanu. Tam miał miejsce ostrzał rakietowy na bazę polskich żołnierzy. Jedna z rakiet trafiła w schronienie. Rannych zostało trzech żołnierzy.

- Nienormatywny czas pracy po 15 - 20 godzin dziennie w sztabie i wyjazdy na patrole bojowe oraz konwoje, skutkowały pojawieniem się urojeń. Wydawało mi się, że jestem obserwowany, że mam kamery w pomieszczeniach, że jestem podsłuchiwany i wiele więcej. Życie już przy wymagającej służbie stało się bardzo ciężkie. W trakcie psychozy byłem dowódcą ochrony bazy, służyłem na wartowniach, wyjeżdżałem na patrole. Po powrocie do kraju dopiero po 4 miesiącach znajoma zasugerowała, bym udał się do psychiatry - opowiada tyszanin.

- Wizyta skończyła się z diagnozą: psychoza. Zacząłem brać leki. Po dwóch miesiącach wróciłem do służby. To był maj. W sierpniu ta sama osoba podpowiedziała mi, że nie muszę brać leków, że to tylko przez misję. I po 6 miesiącach się zaczęło... Pozbierało mnie w tydzień. Urojenia się rozszerzyły, już nie tylko tajne służby mnie goniły. Słyszałem głosy - wydawało mi się, że Bóg i aniołowie mnie prowadzą. Samochodem jechałem przez Niemcy, Danię i tak trafiłem 1000 km na północ Szwecji. Tam zostałem znaleziony w lesie z odmrożeniami kończyn dolnych. Wojsko odmówiło sprowadzenia mnie ze Szwecji do Polski. Rodzina została z tym sama. W szpitalu poinformowali mnie, że będę miał amputowane stopy, na co nie wyraziłem zgody. Brat przyjechał do Szwecji i zabrał mnie z powrotem do Polski, gdzie leżałem na łóżku z odmrożeniami i lekarze nie wiedzieli, co mają zrobić. W końcu wezwali policję i karetkę i siłą, w kaftanie, zaciągnęli mnie do szpitala. Trafiłem do Rybnika na oddział psychiatryczny. Pobyt tam wspominam źle. Mój najbliższy przełożony z wojska poprosił dowódcę o karetkę i przetransportowali mnie do kliniki stresu bojowego w Warszawie. Tam po leczeniu farmakologicznym zgodziłem się na amputację - na szczęście już tylko palców stóp. Zostałem wypisany po zabiegu. Ale mój koszmar dopiero się zaczął - poważna diagnoza: schizofrenia i odmrożone stopy. Koniec miłości, jaką była służba ojczyźnie w wojsku. To doprowadziło mnie do silnej depresji. Spałem dziennie po 20 godzin, nie wychodziłem z domu, dalej miałem urojenia (mam do dnia dzisiejszego). Trwało to przez 4 lata. W końcu po zmianie leków i wielu hospitalizacjach oraz terapiach w 2015 roku trafiłem do pracy jako pomocnik na budowie. Byłem też ochroniarzem, następnie wykonywałem wiele innych prac - wspomina.

Wierzę że potrafię latać, marek Budzicz
Okładka książki Marka Budzicza · fot. materiały prasowe


- W końcu pod koniec 2017 roku przez internet poznałem moją obecną żonę, która w 2019 roku urodziła mi dziecko - córkę Milenkę. Dziś mam rodzinę i pracuję jako agent ubezpieczeniowy. Na co dzień mam kontakt z klientem. Należę do dwóch stowarzyszeń - jedno to Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju, a drugie - Stowarzyszenie Otwórzcie Drzwi, zrzeszające osoby po kryzysach psychicznych. Na bieżąco wysyła mnie ono na uczelnie w Krakowie, gdzie prowadzę szkolenia dla studentów, jak żyć po kryzysie psychicznym. Opowiadam im, jak sobie poradziłem. Walczę w ten sposób ze stygmatyzacją ludzi chorych psychicznie. - podkreśla.

- Do dziś zderzam się z biurokracją wojskową i bezdusznymi procedurami. Dopiero po ponad 11 latach od misji w Afganistanie i po 8 latach po odejściu ze służby uzyskałem rentę uwzględniającą fakt, że to moje poświęcenie dla Ojczyzny zapoczątkowało problemy ze zdrowiem psychicznym. Dopiero w marcu 2021 roku - po sprawie sądowej - otrzymałem rentę podwyższoną z uwagi na chorobę pozostającą w związku ze szczególnymi warunkami służby wojskowej. Wciąż nie są zakończone sprawy o przyznanie mi jednorazowego odszkodowania za skutki misji w Afganistanie - mówi Marek Budzicz.

W październiku pan Marek był bohaterem odcinka podkastu "Uważaj na głowę" w serwisie YouTube pt. ''I believe I can fly - życie po misji w Afganistanie". Celem tego kanału jest popularyzacja i profilaktyka zdrowia psychicznego, a także destygmatyzacja osób chorych psychicznie. Link z rozmową z panem Markiem zamieszczamy poniżej:



- Koledzy jeździli na patrole cały czas Hummerem i to było wiadome, że jak pójdzie ładunek wybuchowy, to nikt nie przeżyje. Za każdym razem, jak wjeżdżali w teren, to śpiewali przebój "I believe I can fly". Stad wziął się tytuł mojej książki. Zapożyczyłem go, bo walka ze schizofrenią jest dużym wysiłkiem. Ja też wierzę, że potrafię latać. Każdy dzień jest nowym wyzwaniem. Po prostu trzeba sobie radzić i funkcjonować - opowiada pan Marek w podkaście "Uważaj na głowę" o zdrowiu psychicznym.

- Choroba odebrała mi służbę w wojsku, moją pasję, moją miłość. Ale kiedy pokazuję swój przykład innych chorym psychicznie czy rodzinom takich osób, mówiąc o tym, że kryzys psychiczny to nie koniec świata, czuję jakbym nadal służył dla ojczyzny - kończy Marek Budzicz.

Stowarzyszenie Rannych i Poszkodowanych w Misjach Poza Granicami Kraju wsparło finansowo wydanie książki opisującej jego losy.

ar / tychy.info

Komentarze

Zgodnie z Rozporządzeniem Ogólnym o Ochronie Danych Osobowych (RODO) na portalu tychy.info zaktualizowana została Polityka Prywatności. Zachęcamy do zapoznania się z dokumentem.